Nasz Pan, który w sposób tak szczególny wspomógł
tę Prowincję [Belgijską] tak pomyślnym rozwojem
wydarzeń i tak udanymi fundacjami, zechciał również udzielić jej łaski i
wesprzeć ją, aby także ona mogła się cieszyć posiadaniem Eremu, w którym można
by prowadzić autentyczne życie samotnicze. Ono to właśnie jest głównym środkiem
dla rozwoju modlitwy i kontemplacji, a te dwie rzeczy są charyzmatem własnym i
głównym celem naszego św. Zakonu. W fundacji tego eremu, jak we wszystkich
pozostałych, objawiła się wielce Opatrzność i wsparcie naszego Pana, jak
objaśnimy to poniżej.
O. Tomasz, wracając z Kapituły generalnej (gdzie został
wybrany prowincjałem Państw Flandryjskich i Dolnych Niemiec), która miała
miejsce w Rzymie podczas Zesłania Ducha Świętego roku 1617, nie nosił się w
żaden sposób z zamiarem fundacji Eremu. Choć był wielkim miłośnikiem tego
rodzaju życia, doświadczając jego dobrodziejstw na przestrzeni siedmiu lat w
eremach hiszpańskich (jego to bowiem Bóg wybrał za główne narzędzie do
wykonania dzieła mającego przynieść Mu tyle chwały), to jednak - zdając sobie
sprawę, że jego Prowincja była jeszcze w powijakach, bo nie posiadała jeszcze
odpowiednio uformowanych członków – wydawało mu się, że nie wybiła jeszcze
godzina realizacji tego przedsięwzięcia. Dlatego też zupełnie nie zajmował
sobie głowy tym pomysłem oraz oddalał od siebie tego typu pragnienia. Wyruszył
Renem z Bazylei do Kolonii, gdzie założył pierwszy klasztor w tej Prowincji
niemieckiej. Towarzyszyło mu dwóch współbraci. Kiedy tak we trzech spływali w
dół rzeki w kierunku wspomnianego wyżej miasta na pokładzie małej łodzi, nie
mając innego zajęcia, któremu mogli by się oddać, większość czasu poświęcali
modlitwie. W dniu, w którym dotarli do Kolonii, Ojciec [Tomasz], trwając na
modlitwie, otrzymał szczególne natchnienie od Boga, który zachęcał go do
podjęcia starań o założenie Eremu. Ukazał mu też pewnych braci, którzy mogliby
być dobrym początkiem i żywymi kamieniami dla położenia pierwszych podwalin pod
tę duchową budowlę. I nie nic innego jak siła tego wydarzenia sprawiła, że
Ojciec [Tomasz], będąc wcześniej zdecydowanie przeciwny podjęciu się tej
fundacji, został zupełnie odmieniony, a jego postawa została odwrócona o 180
stopni. Stąd, Ojciec [Tomasz] mawiał później, że przeżył w swoim życiu dwie
znaczące i nadprzyrodzone przemiany, w wyniku których Bóg totalnie go odmienił,
wywracając do góry nogami jego przekonania. Pierwsza z nich miała miejsce,
kiedy otrzymał listo d O. Br. Piotra [od Matki Bożej], w którym zapraszał go on
do wyruszenia na misje oraz przejścia do Kongregacji Włoskiej. Przeczytawszy
ten list odczuł wewnętrznie wielką niechęć i odrzucenie na myśl o opuszczeniu
Hiszpanii, jak w innym miejscu zostało to opowiedziane. Niemniej jednak
następnego dnia po otrzymaniu listu, podczas odprawiania Mszy św., poleciwszy
Bogu tę sprawę, - nie wiedząc w jaki sposób – został całkowicie odmieniony oraz
zdeterminowany do pójścia za zgoła przeciwną inklinacją, według tego, co
nakazałoby mu posłuszeństwo. A stało się to na podobieństwo człowieka, który – będąc zwrócony twarzą do
ściany, w jednym momencie, nie wiedząc w jaki sposób – zostaje gwałtownie
odwrócony w przeciwnym kierunku, zwróciwszy się plecami w tę
stronę, w którą wcześniej spoglądał. Druga przemiana związana jest z tym, co
wydarzyło się w związku z fundacją Eremu [w Marlagne]. Tu także bowiem [O.
Tomasz], będąc najpierw zupełnie odmiennego zdania, został w jednym momencie
odmieniony i zapalił się pragnieniem utworzenia Eremu w swojej prowincji.
Doświadczywszy w duszy tak znaczącego potwierdzenia ze strony Boga, od tego
momentu nie miał już wątpliwości, że fundacja ta miała zakończyć się sukcesem.
Skoro O. Tomasz zrozumiał już jasno jaka była wola Boża, gdy
tylko powrócił do swojej prowincji, oddał się z wielkim staraniem poszukiwaniom
odpowiedniego miejsca we wszystkich zakątkach tych ziem. I tak, spędziwszy cały
rok na bezowocnym poszukiwaniu, widząc, że lato już przemijało (był to już
bowiem wrzesień roku 1618), uznał, że nie należało już dłużej przeciągać tego
bezskutecznego stanu rzeczy. Doszły do niego wieści, że w hrabstwie Namur
znajdowało się wiele gór, rzek i lasów oraz, że właśnie tam być może znalazłby
miejsce odpowiednie dla realizacji swych zamiarów. Przed swoim wyjazdem,
przybywszy do Lovanium, zarządził, aby wszyscy ojcowie i bracia z tego
klasztoru oddali się szczególnej modlitwie do naszego Pana, polecając Mu tę
sprawę. W klasztorze tym zamieszkiwało dziesięciu kapłanów, z których każdy
odprawił dziesięć Mszy świętych ku czci Naszej Św. Matki Teresy, podczas
których wszyscy akolici przystąpili do komunii św. Zanoszono tę modlitwę z
wielkim przygotowaniem i gorliwością. Z takim zapleczem o. Tomasz, pokładając
wielką ufność w Naszym Panu, wyruszył dnia 15 września wspomnianego roku w
kierunku Namur, które oddalone jest o dzień drogi od Lovanium. Następnego dnia
o. Tomasz wyruszył z Namur w towarzystwie o. br. Franciszka od Jezusa, który na
ów czas piastował urząd wikariusza klasztoru w Antwerpii, a do Lovanium przybył
właśnie w związku z fundacją Eremu. Udał się wraz z nimi także pewien zacny
człowiek pochodzący z tego miasta, zwany Pan du Bois, w którego domu się
zatrzymali. Cały dzień zszedł im na przemierzaniu rozległych terenów. Nie
znalazłszy niczego zadawalającego, zdecydowali o powrocie do Namur tego samego
wieczoru. Będąc już nieopodal Namur o.br. Tomasz maszerował samotnie, ponieważ
ów człowiek [z Namur] i jego towarzysz zostali nieco w tyle. Szedł tak modląc
się do Naszego Pana, aby ukazał mu miejsce odpowiednie dla jego zamiarów.
Znajdując się na szczycie pewnej góry, (bowiem miasto Namur jest położone w
głębokiej dolinie), zwrócił swoje spojrzenie na pewne wzniesienie znajdujące
się na drugim brzegu rzeki Mozy, gdzie rozciągały się bardzo gęste lasy. Miał
przeczucie, że właśnie tam znajdowało się miejsce, którego tak intensywnie
poszukiwał. Poczekał w owym miejscu na swojego gospodarza i towarzysza, a kiedy
przybyli powiedział im: „Czyż nie byłoby możliwe w tym właśnie miejscu, drogi
Panie, znaleźć to, czego szukamy?” Ten odpowiedział, że również on uważał to za
pewnik. Znajdował się tam las zwany Marlania [Marlagne], i jeśli w całym
terytorium Namur mieli znaleźć to, czego szukali, to było to właśnie w tej jego
części.
Następnego dnia wsiedli powtórnie do łodzi i spłynęli jakieś
3 mile rzeką Mozą (taki jest bowiem dystans dzielący Namur i Las Marlański). Po
drodze wypytywali jednych i dowiadywali się u innych, aby uzyskać jakieś
informacje na temat odpowiedniego miejsca pod erem. Przebywszy dwie mile
dowiedzieli się, że w sercu tego lasu znajdowało się pewne źródło oraz miejsce bardzo
spokojne i samotne. O. br. Tomasz, jego współbrat oraz ów dobrotliwy człowiek
wyskoczyli z łodzi i zaczęli się wspinać zboczem wysokiej góry. A chociaż o.
br. Tomasz, ledwie co mógł chodzić na skutek wylewów spowodowanych rwą
kulszową, szczególnym zaś problemem dla niego było wspinanie się pod górę, to
jednak na skutek otrzymanej wiadomości tak bardzo się ożywił, że tak szybko
dotarł do wspomnianego źródła, że jego towarzysz nie mógł się nadziwić. Jednak
wysiłek okazał się próżny, gdyż miejsce to okazało się nieadekwatne względem
tego, co planowano w nim wykonać. W drodze powrotnej, kiedy o. br. Tomasz schodził
z owej góry sam nie mógł wyjść z podziwu, że wcześniej przebył tak trudną
drogę, bowiem uważał za rzecz niemożliwą fakt, że udało mu się pokonać tak
wysokie wzniesienie z tak małym wysiłkiem. Nawet kilka razy pytał swoich
towarzyszy: „Czy to naprawdę ta sama droga? Czy ja mogłem się nią wspiąć na sam
szczyt tej góry?!” Wydawało mu się to zupełnie nie do wiary i w rzeczywistości
tak było, ponieważ bez szczególnego wsparcia Nieba i bardzo namacalnej pomocy
Bożej, zdawało się nie do uwierzenia, aby człowiek, który z trudnością mógł
chodzić po schodach, ani nie zdołał przejść stu kroków po równej i prostej
drodze, mógł teraz pokonać półtora mili i wspinać się po tak trudnych i
stromych górach.
Wszyscy powtórnie
wsiedli do łodzi i nie pozostawało im już nic innego do zrobienia, jak tylko
odwiedzić owo miejsce, które Ojciec [Tomasz] dostrzegł poprzedniego dnia ze
szczytu góry. Jednak zapadał już zmrok, a wszystkich ogarniało wielkie
zmęczenie, szczególnie doświadczał go Ojciec [Tomasz]. Co gorsze jednak jego towarzysze
zaczęli tracić wiarę w możliwość znalezienia miejsca odpowiadającego
wymaganiom, które stawiał o. Tomasz. Z tą pewną nutą nieufności jego towarzysz
zaczął go podpytywać, kiedy zamierza wrócić do Lovanium, i tak bowiem nie mogli
znaleźć upragnionego miejsca. Ojciec Tomasz odpowiedział mu, że nie miał
zamiaru odpuścić, dopóki nie znajdzie odpowiedniego terenu i rzekł do niego:
„Po co żeśmy tu przybyli? Jeśli nasze przybycie tu miało na celu znalezienie odpowiedniego
miejsca na erem, to nie odejdziemy stąd dopóki go nie znajdziemy”?
Chociaż była już późna godzina Ojciec [Tomasz] wydał
polecenie, aby jego towarzysz i inne dwie lub trzy osoby udali się zobaczyć owo
miejsce, które było położone około jednej czwartej mili od brzegu rzeki.
Opuścili łódź w wielkim pośpiechu, pozostawiwszy w niej owego człowieka (który
będąc w podeszłym wieku, poddał się już zupełnie zmęczeniu) oraz o. br.
Tomasza, który z tego samego powodu oraz za sprawą słabego zdrowia był jeszcze
bardziej wyczerpany. Nie mógł jednak dopuścić do siebie myśli, aby osobiście
nie obejrzeć tego miejsca. Pozwolił pójść najpierw swoim towarzyszom, a po
upływie około pół godziny poprosił owego człowieka, aby wyszli na chwilę z
łodzi, aby zobaczyć kuźnię żelaza, która znajdowała się na drodze wiodącej do
[przyszłego] Eremu, niedaleko od łodzi. Tamten uczynił to, o co Ojciec Tomasz
go poprosił. Odwiedziwszy kuźnię, o. Tomasz poprowadził go niepostrzeżenie w
kierunku dwóch wysokich gór drogą, która miała prowadzić na teren pustelni. Nie
przebyli zbyt wielu kroków, kiedy ów człowiek zapragnął wracać, twierdząc, że
nie znają przecież drogi oraz że miejsce to nie było pewne. Ojcu Tomaszowi
udało się jednak przekonać go przy użyciu dobitnych argumentów do kontynuowania
drogi, mówiąc, że na pewno za chwilę spotkają pozostałych towarzyszy, którzy
powinni byli już wracać. Tym sposobem podnosił go nieco na duchu, ale
pokonawszy następne niespełna sto kroków, powtórnie próbował nakłonić Ojca do
powrotu. Gwizdał przy tym, używając srebrnego gwizdka, w który był wyposażony,
w celu sprawdzenia czy przypadkiem jego gwizdy nie spotkałyby się z odzewem
jakiejś osoby pośród tych górskich ostępów. Skoro więc nie otrzymywał żadnej
odpowiedzi, zaczął nastawać na o. Tomasza, nakłaniając go do powrotu. Ojciec,
widząc jego upór i tak wielki strach w jego oczach, nakazał mu powrót do łodzi,
bowiem on sam był zdecydowany iść dalej, aż do terenu [przyszłego] Eremu, choć
nie znał ani drogi, ani języka. Nie sprawiało mu też problemu to, że miejsce
było tak opustoszałe, bowiem ufał zupełnie w pomoc Naszego Pana. Ostatecznie ów
człowiek, widząc tak wielką determinację o. Tomasza, nie odważył się pozostawić
go samego w dalszej drodze ze strachu, że mogłoby mu się przydarzyć jakieś
niebezpieczeństwo. W ten sposób przybył razem z nim do miejsca, w którym
spotkali z powrotem tych, którzy wcześniej wyruszyli na odkrycie ziemi
obiecanej. Przynosili oni bardzo dobre wiadomości. Jednak o. Tomasz na własne
oczy chciał upewnić się o wszystkim. Przemierzywszy – nie bez wielkiego trudu i
zmęczenia- wzdłuż i wszerz cały teren, był bardzo zadowolony i
usatysfakcjonowany znaleziskiem, bowiem znalazł w nim wszystko to, czego mógł
zapragnąć dla założenia Eremu, to znaczy góry, doliny, bardzo przyjazną
równinę, a wszystko to usiane gęstymi lasami, jak również obfitujące w dużą
ilość wody, ponieważ teren ten przecinały dwa strumienie dość pokaźnych
rozmiarów. Poza tym jest tam wiele źródeł i dwa wielkie stawy, które będą miały
więcej niż sto stóp długości i więcej niż 300 stóp szerokości. I tak z wielkim
zadowoleniem powrócili owej nocy do Namur.
Udawszy się już na spoczynek wraz ze swym
towarzyszem, po tym jak minął pierwszy sen, o. br. Franciszek od Jezusa, jego
towarzysz, wydał z siebie nagle potężny krzyk, tak okropny i napawający
strachem, że o. br. Tomasz przebudził się z wielkim lękiem i podskoczył na
łóżku, myśląc, że go zabito. Zapytawszy go, co się stało, zaczął przyzywać
imienia Jezus i powiedział, że cały pokój ukazał się jego oczom pełen
obrzydliwych i strasznych demonów i tak się wystraszył, że wydał z siebie tak
straszliwy i potężny głos. Musiało to być całe piekło, które połączyło swe
siły, aby przeszkodzić w realizacji dzieła, które miało przynieść tak wielką
chwałą Bogu. A z tego powodu, że być może Bóg nie pozwolił im uczynić krzywdy
o. br. Tomaszowi, zwróciły się one z wielką furią w stronę jego towarzysza,
któremu zdawało się, że chciały go pożreć żywcem. Następnego dnia o. br. Tomasz
wrócił do Lovanium z tak wielkim zadowoleniem, jakby już zdobył ten teren dla
swojego celu. I tak, polecił nawet odprawić Mszę dziękczynną. Napisał także
list do jednego z przeorów swojej Prowincji, relacjonując mu znalezione przez
siebie miejsce tak bardzo odpowiadające jego pragnieniom. Poprosił go o
odprawienie kolejnej Mszy w intencji dziękczynienia Naszemu Panu, za to, że
podarował im tak dobry teren pod Erem. Ojciec ów nie tylko że nie odprawił
wspomnianej Mszy, ale nawet nie odpowiedział na list, bowiem wydawało mu się,
że od znalezienia terenu do objęcia go w posiadanie jest jeszcze długa droga
oraz że Arcyksiążę, który był właścicielem tych ziem, nie zrzeknie się ich tak
łatwo, ponieważ darowizna ta musiała przejść przez ręce Rady finansowej, co
jest równe Radzie skarbowej [w Hiszpanii], która zawsze utrudnia uszczuplenia w
majątku władcy.
O. br. Tomasz uzyskuje u arcyksięcia i infantki darowiznę terenu oraz to, co wydarzyło się do momentu fundacji Eremu
Przed udaniem się do Arcyksięcia Alberta i
Infantki Pani Isabeli Klary Eugenii z prośbą o darowanie terenu, który znalazł
pod Namur, o. br. Tomasz poprosił, aby wszyscy zakonnicy z Lovanium odprawili
specjalne modlitwy i ofiarowali inne dziesięć Mszy wotywne ku czci Naszej
Świętej Matki w formie, o której wspomnieliśmy wyżej, obierając ją za
wstawienniczkę w celu uproszenia u Naszego Pana łaski poruszenia serca Książąt
do uczynienia darowizny z owego terenu na rzecz naszego Zakonu. Z tym zamiarem
przybył do Brukseli. Zanim jednak porozmawiał z Księciem, podzielił się swoimi
intencjami z Hrabią Anover, majordomusem i podczaszym większym owych Książąt
oraz osobistym i najbliższym konfidentem władcy, który jednocześnie był bardzo
oddany naszemu Zakonowi. Hrabia wykazał tak wiele trudności w realizacji tej
sprawy, że nieomal wydawała się ona niewykonalna, dając przy tym całą masę
powodów, z których wielu nawet nie godzi się przytoczyć. Mówił on m. in., że
znał bardzo dobrze charakter Arcyksięcia, ponieważ od ponad trzydziestu lat był
u jego boku, w wyniku czego mógł on powiedzieć, że wszystko skończy się na
pięknych słowach, ale nie dojdzie w żaden sposób do realizacji. Tymi i innymi
sposobami Hrabia próbował przekonać o. Tomasza, aby wycofał się ze sowich
zamiarów, ponieważ nigdy nie uda mu się ich doprowadzić do końca. Jednak argumenty te nie wywarły na o. Tomaszu
żadnego wrażenia i nie miał zamiaru wycofać się ze swojego pomysłu, bowiem jego
ufność była mocno zakotwiczona w Bogu. Ojciec odpowiedział Hrabiemu: „Od ponad
trzydziestu pięciu lat, a nawet dłużej, znam usposobienie Naszego Pana i dobrze
wiem, że kiedy tylko chciał, przemieniał serca Królów i Książąt w tym kierunku,
w którym tylko chciał. Dlatego ufam, że uczyni tak i w tym przypadku”. Aby
jednak Hrabia nie myślał, że chciał obrać go za pośrednika, dodał, że nie
chciał, aby jego wysoka Mość [Hrabia] wstawiła się za nim w tej sprawie, ani by
mówił cokolwiek na ten temat Arcyksięciu. Jedyne o co prosił, to o uprzedzenie
go, kiedy mógłby otrzymać audiencję u Jego Wysokiej Mości.
Wyznaczono mu inny dzień na audiencję u
Arcyksięcia. Zanim jednak o. br. Tomasz wszedł z Nim porozmawiać, spotkał się
Hrabią Añover w przedpokoju, gdzie ucięli sobie krótką pogawędkę. Hrabia zaczął
znowu komplikować sprawę przy użyciu nowych argumentów. Wyznał Ojcu, że żywił
wielkie wątpliwości co do realizacji tego pomysłu. Ojciec Tomasz odpowiedział mu:
“Drogi Panie, nie wiem dlaczego, ale ja nie mogę w żaden sposób wątpić w to, że
Książe podaruje nam ten teren, bowiem tak wielką ufność pokładam w Naszym Panu,
że nie pozostawia mi już ona miejsca na żadne wątpliwości”. Hrabia
odpowiedział, że jeśli on w ten sposób podchodził do sprawy, to jemu nie
pozostaje nic innego, jak tylko zamilknąć. Pewność, jaką żywił Ojciec Tomasz,
zasadzała się na tym, że kilka dni wcześniej polecał on Naszemu Panu tę sprawę
w swoich ofiarach i specjalnych modlitwach. Nasz Pan napełnił go tak wielką
pewnością, że nie mógł on już wątpić w to, że jego przedsięwzięcie zakończy się
sukcesem. Pewność ta była tak niewzruszona, że nawet nie mógł już modlić się do
Naszego Pana ponieważ, miał to już za sprawę załatwioną.
Ojciec wszedł, aby porozmawiać z Arcyksięciem, który
przyjął go z wielką życzliwością. Ojciec przedstawił Arcyksięciu krótko całą sprawę
w następujących słowach: Panie, Waszej Wysokości, tak jak i wielu innym,
zdaje się, że ja uczyniłem coś wielkiego poprzez założenie w tak krótkim czasie
tej Prowincji Flandryjskiej, a mi po prawdzie wydaje się, że nie uczyniłem nic.
A to dlatego, że wszystko to, co dotąd uczyniłem zostało wykonane z wielką
niedoskonałością z mojej strony, ale również dlatego, że pozostało do zrobienia
to, co najważniejsze i najbardziej właściwe dla naszego instytutu, a co można
by porównać do ducha i duszy, których zadaniem jest udzielania życia
wszystkiemu temu, co zostało zrobione. Bez tego z trudnością będzie można
zachować ducha Zakonu w tej Prowincji. To, czego nam brakuje to dom pustelniczy,
gdzie nasi zakonnicy przybywają, aby złożyć profesję praktykowania życia
pustelniczego na podobieństwo formy życia, w jaką praktykowali nasi dawni
Ojcowie w Eremach Góry Karmel, Egiptu i Palestyny. Ojciec wyjaśnił
krótko Arcyksięciu sposób życia tego świętego instytutu oraz to, jak wielką
chwałę oddałby Bogu oraz jak wielkim autorytetem przysłużyłby się Kościołowi przez
fakt posiadania na terenach zamieszkiwanych przez heretyków tak wielce świętego
instytutu oraz jak owocnym byłby jego przykład dla innych Zakonów. Uważał
bowiem, że w całych tych północnych krainach nie było sposobu życia, który
mógłby się równać z tym, który obecnie mu prezentował. Następnie dodał, że Jego
Wysokość posiada pewien teren w lesie zwanym Marlania, nieopodal Namur, które
jest bardzo odpowiednie dla tego celu oraz, że tym samym błaga go pokornie, aby
darował Zakonowi te ziemie, a w zamian za to Zakon byłby zobowiązany do
wieczystego polecania go Naszemu Panu w modlitwie. Przekazał mu wtedy memoriał,
w którym zawierała się treść tej petycji.
Arcyksiążę odpowiedział w słowach ogólnych,
przekonując, że uczyni wszystko, co możliwe, aby wesprzeć tak święte
przedsięwzięcie. Dopytywał się przy tym o wiele szczegółów dotyczących terenu
[przyszłego] Eremu oraz samego życia pustelniczego, wykazując wielkie
zainteresowanie i przyjemność w słuchaniu podobnych rzeczy. Później przekazał
ów memoriał do Rady Finansów, która jest tym samym, co Rada Skarbu [w
Hiszpanii].
Następnie o. br. Tomasz udał się z wizytą do
Infantki, która podjęła go z wielką przyjemnością i niewiarygodną uciechą.
Wiedziała już, że Ojciec usiłował założyć na podległych jej ziemiach Erem.
Zanim jeszcze Ojciec wypowiedział jedno słowo, z taką przyjemnością zaczęła
rozprawiać na temat pustelni, jakby to była rzecz najbardziej pożądana w życiu
przez Arcyksięcia i przez nią samą. Infantka wiedziała dobrze o tym, czym były
Eremy oraz jak wysoce doskonałe życie się w nich prowadzi, bowiem jej ojciec,
król Hiszpanii, Filip II, był patronem pierwszego Eremu, który o. br. Tomasz
ufundował w tamtym królestwie. Powiedziała mu też Infantka, że jej ojciec,
przebywając w Aranjuez, wyznał jej, że pragnął udać się z wizytą do Pustelni [w
Bolarque] oraz, że chciał ją zabrać ze sobą. Ponieważ zaś Król ostatecznie nie
mógł wypełnić swoich zamiarów, Zakon wysłał mu obraz przedstawiający Pustelnię.
Dlatego też dobra Infantka zapłonęła tak wielką żarliwością dla realizacji obecnego
projektu o. Tomasza. Powiedziała otwarcie o. Tomaszowi, że zostanie mu
ofiarowany teren pod pustelnię oraz że oni podejmą się wykonania całego dzieła,
chcąc zostać jego Patronami. Wyznała także, że uzgodnili już z Arcyksięciem, że
latem wybiorą się tam razem, by obejrzeć teren, o którym była mowa. Powiedziała mu też wiele innych rzeczy,
dzięki czemu o. Tomasz mógł już dostrzec początek spełniania się jego nadziei.
Ojciec pragnął, aby dom ten nosił imię św. Józefa. Powiedział Infantce, że
wszystko to zostanie wykonane pod warunkiem, że wezwanie (patronat) tego domu
nie zostanie odebrane chwalebnemu św. Józefowi, do którego Ojciec Tomasz żywił
wielkie nabożeństwo i w którego przyczynie upatrywał on otrzymanie tej łaski od
Ich Wysokości. Infantka, posiadając
serce tak łagodne i pełne pobożności, odpowiedziała, że jak najbardziej jej to
odpowiada i że, tak ona, jak Arcyksiążę, nie wycofają się ze swych zamiarów ze względu
na ten warunek.
Po przekazaniu memoriału Radzie Finansów, ta
ostatnia wyznaczyła poborcę generalnego z Namur celem zobaczenia terenu, o
który prosiliśmy, oraz oszacowania jego wartości. O. br. Tomasz udał się do
Namur. Obejrzawszy teren wraz z poborcą. Ten ostatni wycenił ziemię na
60 000 florenów, a czasem nawet postulował 80 000. Ojciec, słysząc o
cenie tak wybujałej, poprosił Radę Finansów, aby wyznaczyła innego
rzeczoznawcę. Rada się zgodziła i w ten sposób nowy rzeczoznawca wraz z poborcą
przybyli na miejsce, aby ocenić jego wartość na cenę dużo niższą niż wcześniej.
Także niektórzy mieszkańcy Namur zaczęli podnosić głos sprzeciwu, mówiąc, że,
jeśli zajęlibyśmy ten teren, oni nie mogliby już pozyskiwać drewna. Mieszkańcy
miasta wnosili przy tym wiele innych sprzeciwów. Były one wystarczające, aby
powstrzymać Arcyksięcia przed dokonaniem darowizny. Tym sposobem okazało się,
że konieczny był trzeci sędzia, który poinformowałby Arcyksięcia czy było tak,
jak mówili przeciwnicy ofiarowania nam tego terenu. Ten zaś wypowiedział się na
korzyść Zakonu. Pomimo tego, że Rada Finansów, której zdania miał zwyczaj
zasięgać Arcyksiążę, utrudniała jeszcze nieco sprawę, Arcyksiążę wraz z
Infantką ostatecznie ofiarowali szczodrobliwie nam ten teren w grudniu roku
1618 pod jedynym tylko warunkiem, a mianowicie, że będą oni patronami Pustelni.
Tych dwoje Książąt było tak życzliwych i
oddanych tej fundacji, że – zgodnie z tym, co Infantka wyznała o. br. Tomaszowi
– poświęcali wiele chwil w ciągu dnia, aby przyjrzeć się planom terenu,
dyskutując przy tym na temat Eremu. Uważali, że powinni oni dodać eremitom
jeszcze nieco ziemi z pewnej strony. Kazali w tym celu napisać Hrabiemu do o.
br. Tomasza, aby poinformować go, że udzielają mu prawa, aby według własnego
uznania dobrał tyle ziemi ile wydawało mu się niezbędne. Ojciec z wielkim umiarem
skorzystał z tego pozwolenia i powiększył nieco teren, tak że w całości Ich
Wysokości ofiarowali trzydzieści cztery boniery[1] ziemi, poza ośmioma,
które zakupiono od osób prywatnych. Aby bardziej jeszcze podkreślić swoją
życzliwość i oddanie, Książęta własnoręcznie nakreślili linię na planie i
wysłali go do o. br. Tomasza, informując go, że drogi, które miano otworzyć w
celu transportu wyciętego w lesie drwa powinien wytyczyć według tej właśnie linii,
ponieważ nie byłoby wskazane, aby przechodziły zbyt blisko Eremu.
Po przekazaniu terenu przez Książąt został
wzniesiony Krzyż w święto podwyższenia Krzyża 1619 roku na znak objęcia
własności oraz została odprawiona pierwsza Msza św. w domu pewnego wieśniaka,
gdzie - najlepiej jak można było - urządzono oratorium, aby rezydujący tam zakonnicy
mogli sprawować liturgię, podczas wznoszenia właściwego oratorium na terenie
Eremu.
W jaki sposób rozpoczęto wznoszenie Eremu i o tym, jak para książęca przybyła, aby położyć kamień węgielny pod budowę
Po otrzymaniu darowizny terenu o. br. Tomasz nie
mógł się doczekać godziny rozpoczęcia dzieła. Dlatego wysłał pewnego Ojca (Br.
Karola od Matki Bożej), osobę obeznaną ze sztuką budownictwa, aby przy użyciu
środków pochodzących z datków, które Ojciec Tomasz mógł zebrać od dobroczyńców
Zakonu, rozpoczął budowę. Z tymi pieniędzmi oraz z dochodami uzyskanymi ze
sprzedaży drzew rozpoczęto prace. Po upływie kilku dni, Ich wysokości, Książe
wraz z Infantką, którzy w tamtym okresie przebywali w Marimont, przybyli z
wielką przyjemnością do Świętego Eremu. Wielka świta towarzyszyła im w tej
podróży. Dotarli do Namur jednego dnia, a nazajutrz, tj. 29 lipca 1619,
wyruszyli rankiem z Namur, aby wysłuchać Mszy w Oratorium Eremu.
Ponieważ w tych dniach padało obficie, za rzecz bardzo szczególną
poczytano fakt, że dzień, w którym przybyli, okazał się jasny i pogodny. Aby
niczego nie brakowało tej uroczystości, liturgii przewodniczył biskup Namur, a
Arcyksiążę wraz z Infantką położyli kamień węgielny pod budowę. Po zakończeniu
tego officjum, udali się wraz z całym swoim dworem (w towarzystwie o. br.
Tomasza) na przechadzkę po terenie Eremu.
Obeszli całość wkoło, co zajęło im dwie godziny i piętnaście minut[2]. Tak nadeszła pora
obiadowa. Uczyniwszy pokaźne zadaszenie z ułożonych rzetelnie gałęzi drzew,
Arcyksiążę, Infantka wraz ze wszystkimi swoimi damami schronili się w ich
cieniu. A chociaż podano na stół zwyczajne dania, które Ich Wysokości
przywieźli ze sobą, z Eremu wysłano im dania na bazie ziół, bardzo małego
pstrąga, którego tam złowiono oraz małego okonia. Tak bardzo zasmakował im ten
pustelniczy posiłek, że prawie nie tknęli tego, co przywieźli, a w szczególności
Jej Wysokość, Infantka. Po zakończeniu posiłku zechcieli powtórnie odbyć spacer
wewnątrz granic Eremu, wypytując o wszystko o. br. Tomasza. Zachwycała ich
rozległość i piękno miejsca oraz to, jak bardzo nadawało się do celu, w jakim
zostało ono ofiarowane Zakonowi. Spacerowali przez resztę dnia, aż do momentu,
kiedy trzeba już było wracać do Namur.
Wyjechali z Pustelni tak zadowoleni z tego, że
mogli ją zobaczyć, że Infantka wyznała później swojemu spowiednikowi, że ten
dzień był najszczęśliwszym dniem w jej życiu. Prosiła go też, by on sam
zechciał odwiedzić to miejsce, a on uczynił to z wielką dokładnością. O. br.
Tomasz towarzyszył im w drodze powrotnej aż do Namur, o to bowiem poprosił go
Hrabia Anover. Również za radą i podszeptem tego samego Hrabiego, postanowił
porozmawiać z Infantką, aby Władcy dokończyli budowy i zostali wyłącznymi
patronami miejsca oraz klasztoru. Tak też, zgodnie z tym, co polecił mu Hrabia,
Ojciec Tomasz następnego dnia zwrócił się do Ich Wysokich Mości, błagając, aby
skoro już byli patronami Eremu, zechcieli być nimi w zupełności i wzięli na
siebie dokończenie budowy oraz utrzymanie tego Świętego Miejsca, które będzie
zamieszkiwać nie więcej niż 24 eremitów. O. Tomasz nie prosił o inne uposażenia,
czy renty, poza zbożem, którego pustelnicy potrzebowali na własne utrzymanie i
do produkcji piwa. Ojciec nie ośmielił się prosić o nic więcej, będąc
przekonany, że posiadając chleb i piwo oraz trochę jarzyn z własnego ogrodu
pustelnicy będą mieli wystarczający wikt. Infantka odpowiedziała, że postara
się to zapewnić. Z tymi słowami wrócił o. Tomasz wrócił do Pustelni. Po krótkim
czasie otrzymał listo d Hrabiego Anover, w którym ten informował go w imieniu
Ich Wysokiej Mości, że pokryją oni koszty wszystkiego, co było potrzebne do
ukończenia budowy oraz dadzą zboże, o którym im wspomniałem, że było niezbędne
dla utrzymania pustelników. W ten sposób została dokonana i ustanowiona owa
jałmużna. Zakon ze swojej strony podjął się następujących zobowiązań:
1.
Dwie godzinny codziennej modlitwy myślnej w całości zostaną ofiarowane
przez eremitów w intencji zdrowia fizycznego i duchowego Książąt oraz za
pomyślność całego domu Austrii, w szczególności zaś w intencji Jego Wysokości
Filipa III, króla Hiszpanii. Te zaś dwie godzin rozmyślania, do których
zobowiązują pustelników statuty eremickie będą odprawione z największą
gorliwością.
2.
Na koniec każdej z tych godzin zostanie odmówiona modlitwa w intencji
Książąt: Strzeż, Panie, sług
Twoich, Alberta i Izabelę, założycieli tego eremu i udziel im swego pokoju,
etc.
3.
Podobnie, podczas każdej Mszy Świętej, przed zakończeniem ostatniej
modlitwy ma być dodana formuła: sługi
Twoje: naszego Papieża…., naszego Króla katolickiego….i naszych Książąt Alberta
i Izabelę zachowaj etc.
4.
Wszystkie modlitwy i ćwiczenia duchowe praktykowane w tym eremie tak
długo, jak pozostaną przy życiu jego Założyciele zostaną ofiarowane Bogu w ich
intencji, aby zachował ich w zdrowiu na długie lata dla dobra całego Kościoła
oraz pozwolił zakończyć ziemskie życie w doskonałej miłości.
5.
Każdego dnia zostaną odprawione dwie Msze św. Za ich zdrowie duchowe i
fizyczne, tak długo, jak będą żyli. Po śmierci zaś jednego z nich jedna będzie
odprawiana za zmarłego, a druga za żywego, tak długo, jak będzie przy życiu.
6.
Po śmierci któregokolwiek z
nich zostanie odprawionych pięćdziesiąt Mszy przy głównym ołtarzu przez każdego
z ojców zamieszkujących ten erem. Każdego zaś roku w rocznicę pogrzebu (albo w
bliskości tego dnia, gdyby była ku temu słuszna przyczyna) zostanie odprawiona uroczysta
liturgia za zmarłych[3].
Z tak wielkim pośpiechem prowadzono budowę
[klasztoru] i pustelni zewnętrznych, że w ciągu półtora roku od jej rozpoczęcia
była już ukończona i pozwalała na ustanowienie w niej ćwiczeń życia
pustelniczego. O. br. Tomasz wybrał spośród wielu zakonników swej Prowincji,
którzy pragnęli zamieszkać w Eremie, tylko kilku Zakonników. I w dniu Krzyża
wrześniowego[4] 1620 roku, w barwach
wielkiej uroczystości i ku pociesze wszystkich, odprawiono pierwszą Mszę św. w
Kościele i zainicjowano ćwiczenia życia samotniczego i eremickiego. O. Tomasz
nie mógł opanować zadowolenia i pociechy duchowej mając przed oczyma dzieło,
które miało przysporzyć tak wielkiej chwały Bogu, świecić takim przykładem Jego
Kościołowi oraz być źródłem korzyści dla Prowincji, którą założył. Dziękował
wielce Panu, że wybrał go jako narzędzie dla oddania Mu tej przysługi. Przeorem
został wybrany o. br. Wincenty Maria od Św. Ubalda, który pełnił
wtedy funkcję przeora klasztoru w Lovanium, zaś podprzeorem został o. br. Jakub
od św. Teresy, człowiek wielkiej pobożności i ducha, czyli takie osoby, których
domagały się początki tak wzniosłego instytutu.
O. br. Tomasz, chociaż był Prowincjałem, uważając ten dom (erem) za serce swej
Prowincji, nigdy nie spuszczał z niego swojego wzroku i starał się, by za
pośrednictwem konferencji oraz duchowych zachęt wprowadzić Ojców w arkana tego
życia. A choć był nieobecny, zarządzał tym domem i troszczył się o niego w
sposób tak szczególny, jak gdyby był jego Przeorem, wiedząc jak wielkie
znaczenie miało to, aby mocno i dobrze osadzić początki i fundamenty tak
wzniosłej budowli, bowiem od tego zależy dobro i pożytek duchowy całej
Prowincji. Dlatego też postanowił jednocześnie, aby dla lepszego funkcjonowania
Eremu, napisać Instrukcję życia pustelniczego, która byłaby tym, czym jest Zwyczajnik
lub Ceremoniał Zakonu w innych klasztorach. A ponieważ jest to rzecz godna
wieczystej pamięci, stosownym wydaje się włączenie jej do tego traktatu.
Tomás
de Jesús, De la fondacion del desierto
de s. Joseph del Monte
Carmelo en los estados de Flandes AGOCD Plut. 334 b1.
Transkrypcja
i przekł. Marcin Jan Janecki
[3] W oryginalnym rękopisie jest tu
tylko adnotacja: Tutaj ma się krótko
opisać oficja, jakie odprawiają się w Eremie za Ich Wysokie Mości. Tekst zobowiązań modlitewnych uzupełniony
został w oparciu o łacińską wersję znajdującą się w Liber fundationis hujus Deserti Sancti Joseph, Archiwum wojewódzkie w Namur, mss./3578, f.
3.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz